Ten blog jest o WYSPIE. WYSPIE, na której sobie mieszkamy. WYSPIE fascynującej, pięknej i niesamowitej. WYSPIE, na której znajwiska wymykają się jakiejkolwiek wiedzy, nauce i zdrowemu rozsądkowi...

22 maja 2013

Tradycja? Przeżytek?

Postanowiłam se torebkę uszyć, a co. Ze starego, sztruksowego płaszcza, bo co ma leżeć i się marnować. O, gupia ja.

Detalicznego projektu torebki omawiać nie zamierzam, ale sztruks po obmacaniu okazał się być za miękki, czyli torebka wyglądałaby jak wór ziemniaków, czyli że trzeba ją czymś usztywnić. Dla tych, co nie wiedzą - taki usztywniacz do tkanin nazywa się flizelina po polsku, a po angielsku nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi. Na oko chciałam szukać po sklepach, a nie pytając. Zresztą, nawet gdybym wiedziała, nic by to nie zmieniło, lecz o tym później.

W sklepie w centrum, pod szumną nazwą 'Fabric' takiego cuda nie znalazłam. Poszłam więc do sklepu poza centrum, który nazywa się 'HobbyCraft' i który mówi, że ma wszystko do robótek ręcznych. Kłamie. Ma mnóstwo badziewia made in China, które się do niczego nie nadaje, trochę farb, parę koralików i innych elementów do wyrobu biżuterii, niezgorszą ilość różnokolorowych włóczek. Ale wybór tkanin żałosny.

Wracałam mocno wściekła, bo nie miałam pomysłu, co dalej, i okazało się, że przechodzę obok Jackson's Corner. To weszłam. O 'Jacksons of Reading' dowiedziałam się od mojej nauczycielki angielskiego, Mariamy, która nawet zawlokła nas kiedyś do środka, żeby pokazać najstarszą w UK - i działającą - pocztę pneumatyczną. Że niby kasjer wysyła gotówkę do obwarowanego pomieszczenia, gdzie żaden shoplifter się nie włamie. Nowoczesność, tylko - jak się okazuje - rodem z dziewiętnastego wieku. Sądząc z tego, co mają w środku, spoty reklamowe powinni wydrapywać na glinianych tabliczkach, ale nie - mają nawet stronę internetową, która wygląda równie powabnie, jak wnętrze :) Jeden z najbardziej nowych niusów (sprzed niemal roku) obwieszcza: 'JACKSONS IS READINGS OLDEST DEPARTMENT STORE, FOUNDED IN 1875 AND STILL OWNED AND MANAGED BY THE JACKSON FAMILY.
WHY NOT VISIT US TODAY. JACKSONS STILL OPERATE A LAMSON PNEUMATIC TUBE SYSTEM FOR ALL CASH PAYMENTS, THE LAST FULLY WORKING EXAMPLE TO BE FOUND IN A SHOP IN THE UK'. Ludzie głosują nogami, więc ten relikt zamierzano zamknąć z braku klientów, lecz wtedy pojawiły się wrzaski prostestu, by chronić tradycję (oraz strona internetowa, która miała udowodnić, że sklep stary, ale jary) i - póki co - Jacskon's Corner nadal stoi i nadal ma pocztę pneumatyczną oraz swoje departamenty, wszystko pokryte grubą warstwą kurzu.

No, ale weszłam przecież.

Wnętrze jest mocno pokrętne i zawiera w sobie - z tego, co ja dostrzegłam - DEPARTMENT z niewielką ilością badziewnych biustonoszy (bardzo drogie), DEPARTMENT z niewielką ilością torebek, których ja bym nie nosiła, ale moja świętej pamięci prababcia z radością; DEPARTMENT z czymś, co wyglądało jak poszewki na poduszki, DEPARTMENT z dużą ilością włóczek w kolorach mdłych, DEPARTMENT for man, DEPARTMENT, gdzie buty wystawili (kurde, niektóre bym nawet założyła, gdyby nie kosztowały np. 80 funtów, a ja nie dałabym za nie więcej, niż 40). No i DEPARTMENT, gdzie było napisane 'crafts'. Zeszłam po schodkach i znalazłam flizelinę.

No i zaczął się problem :)

Rozejrzałam się po DEPARTMENT, nikogo. Obmacałam, czy to, co znalazłam, to to, co chcę. Tak. No to jeszcze raz się rozejrzałam, nikogo... Więc wzięłam zwój tej flizeliny i myk myk po schodkach, do działu z włóczkami. Za ladą staruszka, na oko lat 75+ (nie nabijam się, powaga). Podeszłam z tą flizeliną, staruszka wpadła w popłoch i zwiała w tempie właściwym dla staruszek, ale skutecznie. Ja zdębiałam nieco, ale nic - rozejrzałam się po okolicy. Nikogo. Zrobiłam parę krokówi i zajrzałam za winkiel. Patrzę - pomyka inna staruszka, na oko lat 75+ (no, przysięgam, że nie mniej!). Na pewno z obsługi, nie klientka. Może to jakaś ciocia Jackson, albo prababcia, nie wnikam. The family store, może mają dużo starych kobiet w rodzinie... Pokazałam jej zwój flizeliny i powiedziałam, że chcę kupić metr tego. Staruszka wpadła w popłoch. Wzięła ode mnie ten zwój, popatrzyła z bliska, oddała mi, ale w połowie gestu zabrała z powrotem... Upewniła się, czy na pewno to chcę kupić i ile. No, mówię, metr. Niech będzie dwa jardy. Angielski system miar wcale jej nie uspokoił. Zniknęła na chwilę za winklem; myślałam, że nie wróci, ale wróciła - dzielna kobita. Powiedziała mi, że musi to uciąć. No jasne, że nie odgryźć. Zniknęła za innym winklem  (sklep jest naprawdę mocno pokręcony) więc poszłam za nią i zobaczyłam, jak konferuje z dwoma innymi staruszkami (75+, jak Mamę kocham!). Wróciła, uśmiechnęła się nerwowo, poszła za kolejny winkiel, zza którego wywlokła kobitę dla odmiany młodą, za to ciemnoskórą (może chodzi o zachowanie poprawności politycznej), pokazała jej flizelinę i powiedziała, że musi to uciąć. Ta młoda popatrzyła na mnie z najwyższą niechęcią i powiedziała 'aha'. Następnie wywlokła zza kontuaru nożyczki i (chyba) odmierzyły (wspólnymi siłami) ten oczekiwany przeze mnie metr (lub dwa jardy, nie sprawdziłam jeszcze). Po czym ta młodsza zaczęła to mozolnie ciąć i - no jak babcię kapciem! - odkrojenie metra (lub dwóch jardów) flizeliny zajęło jej nie mniej, niż 5 minut. Ja w tym czasie oglądałam różne badziewne torebki, bo to był DEPARTMENT od torebek.

Po odcięciu tego kawałka od głównego zwoju złożyły go i nastała nerwowa atmosfera. Znaczy, bardziej nerwowa, bo nerwowa już była wcześniej. Ja stałam z drugiej strony kontuaru i się uśmiechałam serdecznie, bo już wiedziałam, że to dla mnie cenne doświadczenie. Staruszeczka patrzyła się na złożoną w kostkę flizelinę, potem zaczęła kręcić zwojem, od którego odcięła ten kawałek, ale w końcu spod oka zaczęła nerwowo zerkać na mnie. Więc - wiedząc o co chodzi - powiedziałam, że  nie wiem, ile to kosztuje. I że mam nadzieję, że nie jest drogie. Hmm... Staruszka i ta młoda poszeptały coś do siebie, nacisnęły jakiś brzęczyk i przyszła żwawo kolejna kobita, w wieku - jak sądzę - 65+ (na oko więcej, niż moja Matula). Zaczęły we trzy coś konferować, z pomruków wyłapałam, że nie wiedzą, co to jest i jak to wycenić. Hmmm... Ta trzecia odważnie zapytała mnie o nazwę tegoż, ale z ubolewaniem powiedziałam, że nie mam pojęcia, jak toto się zwie po angielsku i podałam, jak to znam po polsku. Nie pomogłam, niestety... W końcu, po jakichś pięciu minutach ta żwawa strzeliła się w czaszkę i rzuciła jakąś nazwą - i ta najstarsza poleciała za winkiel, rzekomo, żeby sprawdzić cenę. Tyle, że ja wiem, że cena została wymyślona ad hoc - no już tak głupia nie jestem :D

Zatem ta najstarsza (z trzech zaangażowanych w obsługę mnie i mojej flizeliny sprzedawczyń) wróciła zza winkla, uśmiechnęła się tryumfalnie i zaczęła, UWAGA, wypisywać rachunek na bloczku, z użyciem kalki.

No jak babcię kapciem, kalki takiej fioletowej nie widziałam od dwudziestu lat.

Wypisała i powiedziała: trzy funty.

Uznałam, że to dobrze wydane pieniądze za kawałek sztywnej szmaty i atrakcje. Podałam staruszeczce 10 funtów i myślałam, że to koniec. Ale nie! Staruszka wygrzebała z szuflady metalową rurkę, do tej rurki wpakowała moje 10 funtów oraz wypisany przez siebie rachunek - i wsadziła to w ścianę. Uśmiechęła się nieszczerze (już wiedziała, żem obca, więc nie ma co się starać) i pozostałe panie również, więc i ja się uśmiechnęłam i tak stałyśmy uśmiechnięte przez dwie minuty, aż ściana zabrzęczała, staruszka wyjęła z niej rurkę, w której dla odmiany znajdował się rachunek oraz siedem funtów. Wręczyła mi to uroczyście, ja ciepło podziękowałam i tak się zakończyła moja przygoda.

I nie wiem dlaczego, ale mam podejrzenie graniczące z pewnością, że wiele więcej niż moje trzy funty Jackson's The Family Store dzisiaj nie utargował.



9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Fizelina to interfacing :D Tak przynajmniej mówi Wikipedia.
/Zły

Daisy pisze...

A pani, co się strzeliła w głowę, powiedziała facing, ta druga zresztą tak napisała na bloczku rachunkowym przez kalkę :)

PS. Też umiem szukać w Wikipedii ;)

Anonimowy pisze...

Zaskakujące jest to że kiedy czegoś szukamy w wydawałoby się najbardziej oczekiwanym miejscu to często spotyka nas rozczarowanie ale, do trzech razy sztuka. :)
Jak określić udany zakup?
Zbieg okoliczności? Szczesliwy przypadek, fart?

Anonimowy pisze...

Przed oczami stają mi Staruszeczki jak żywe he !he!. Dobrze, ze rydwan czasu przy okazji i Ciebie nie trącił. Opisana sytuacja mogła doprowadzic do niekontrolowanego wybuchu szczerej życiowej radosci ale mogłaś tez osiwieć.
Marmolada

Daisy pisze...

Jan, to był bardzo udany zakup. Z naciskiem na udany, bo flizelina przy tym to tylko wisienka na torcie :)

Magda, przyjedź! Zaprowadzę Cię tam :D

Anonimowy pisze...

W to nie wątpię ;)

wiescizwyspy pisze...

Wolałabyś żeby rzeczone staruszki siedziały w domu starców i szydełkowały? Z nudów i braku stymulacji zaraziły sie demencją starczą od kurzu na parapecie? Ja sobie myślę ze całkiem dobrze że taki sklep sobie jest nie tylko ze względu na staruszki ale i wspomnianą rurę :) Wspomniałaś że nie masz pojęcia jak to możliwe żeby taki sklep sie na rynku utrzymał... Ja tam nie wiem jak to możliwe ale w jakim to świetle stawia inne sklepy/firmy i inne takie które w recesji sie stoczyły i zamknęły. I w końcu dostałaś ta swoja fliseline czy co tam wiec nie marudź :)

Daisy pisze...

Wcale nie marudzę :) Pewnie, że wolę staruszki w Muzeum Osobliwości, niż w domu starców. A flizelinę dostałam nie wiem, jakim cudem, bo one naprawdę wcale nie zamierzały mi jej sprzedać.

A wiem, zrobię eksperyment i sprawdzę za parę dni, czy ta flizelina (to znaczy pudło, w którym stały zwoje różnej grubości) jeszcze jest w sklepie. Bo możliwe, że zostało potraktowane jako obiekt niebezpieczny i zutylizowane na wszelki wypadek. Muzeum to muzeum - nie dotykać eksponatów :D

Joana pisze...

No, my też mamy już pracować do 67 lat, ale zanim ich dożyjemy, to nam podniosą i będziemy w wieku 70+ straszyć np. klientów. ;)